W trzecim roku życia u naszego syna – mówi tato Adama, Józef – pojawiły się pierwsze objawy alergii.
Po badaniach przeprowadzonych w Poradni Alergologicznej w Płocku okazało się, że Adaś jest uczulony na roztocza zawarte w kurzu i wymaga życia w warunkach aseptycznych. Zdarzało się, że ni stąd ni zowąd naszemu synowi zaczynała puchnąć krtań, wskutek czego po prostu się dusił. O każdej porze dnia i nocy musiał ktoś przy nim czuwać, z odpowiednim zestawem leków pod ręką. Czasem prosiliśmy o pomoc lekarzy, a bywało i tak, że karetka na sygnale wiozła nasze dziecko do szpitala. Codzienne życie naznaczone było ciągłym niepokojem o to, by czegoś nie zaniedbać, bo chłopiec może stracić życie.
Gdy Adam miał cztery lata, pojawiła się u niego inna choroba. Lekarze określili ją jako martwicę aseptyczną kości stopy. Zaczęło się od lekkiego utykania na prawą nogę. Potem coraz częściej skarżył się, że nie może chodzić, bo go boli nóżka. Chirurg, po obejrzeniu zdjęcia rentgenowskiego, powiedział, że nogę trzeba usztywnić gipsem, a gdyby to nie pomogło, nasz syn będzie musiał poddać się kuracji szpitalnej, polegającej na umieszczeniu nogi na wyciągu. W perspektywie długotrwałego leczenia noga dziecka w tym wieku mogłaby przestać rosnąć, co oznaczałoby, że będzie ona krótsza, a chłopiec będzie przez całe swoje życie utykał.
Obawiając się tego najgorszego, wzięliśmy sprawę w swoje ręce i zamiast do szpitala, jak to zalecił lekarz, pojechaliśmy z Adasiem do Częstochowy na Jasną Górę. I właśnie tu, przed obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej, żona przypomniała sobie o Gidlach. O uzdrawiającej mocy figurki Matki Bożej Gidelskiej słyszała już wcześniej od Dominikanów, spotkanych w trakcie jednej z pieszych pielgrzymek na Jasną Górę. Pielgrzymka akademicka z Warszawy zawsze przechodziła przez Gidle.
Następnego dnia pojechaliśmy do Gidel. Tu mili jak zawsze Ojcowie powitali nas bardzo serdecznie i obdarowali winkiem, którego dotknęła cudowna figurka Matki Bożej. W kaplicy modliliśmy się prawie trzy godziny, prosząc Matkę Bożą Gidelską o uzdrowienie naszego syna. Następnie, pomimo deszczu, wiatru i zimna poszliśmy z nim, niosąc go na „koszyczku” splecionym z naszych rąk, do przydrożnej kapliczki, upamiętniającej koronację Matki Bożej, i po krótkiej modlitwie wróciliśmy do Domu Pielgrzyma w Częstochowie. Pomimo zmęczenia udaliśmy się jeszcze wieczorem na Apel Jasnogórski. Przed snem żona, modląc się na różańcu, nacierała nóżkę Adasia resztką pozostałego z Gidel wina.
Następnego dnia rano przed godziną ósmą musieliśmy opuścić pokój. Nawet nie zauważyliśmy, że nasze chore dziecko samo wyszło z pokoju. Szukając go na korytarzu, ze zdumieniem zauważyłem, że Adam bez żadnych problemów biega po schodach. Na moje pytanie, czy nie boli go noga, odpowiedział z radością, że nie. Jeszcze nie tak dawno nie mógł się poruszać nawet po pokoju i trzeba go było nosić, a teraz bez żadnej pomocy nie tylko chodził, ale samodzielnie biegał po schodach!
Z niewypowiedzianą radością w sercach udaliśmy się do Kaplicy Matki Bożej, by przed Jej wizerunkiem za to natychmiastowe uzdrowienie podziękować. Moja żona swoją wielką wdzięczność i wzruszenie wyraziła w ten sposób, że powiesiła w Kaplicy biżuterię, jaką wówczas miała przy sobie.
Gdy wieszałam swoje bardzo skromne „kosztowności” – mówi mama Adasia, Elżbieta – przyszła mi do głowy taka myśl: „Cóż znaczą dla Pana Boga choćby najpiękniejsze klejnoty i największe ofiary składane w dziękczynieniu, jeżeli nie będzie podziękowania wyrażonego świadectwem własnego życia”.
Rozważając po latach tamto wydarzenie, uświadomiliśmy sobie, że to sama Matka Boża Jasnogórska oddelegowała nas z naszym zmartwieniem do Gidel, a potem podpowiedziała, w jaki sposób mamy Panu Bogu dziękować za Jego Miłosierdzie.
Po powrocie do domu mijały kolejne dni, a nasz synek już więcej na nóżkę nie narzekał. Byliśmy tak pewni, że dzięki wstawiennictwu Matki Bożej Gidelskiej dziecko nasze zostało skutecznie uzdrowione, że nawet nie pomyśleliśmy, by poprosić o dokumentację medyczną jego choroby. Nie zrobiliśmy też żadnych badań, by „Pana Boga nie sprawdzać”. Dla nas ważne było jedynie to, że Adaś – podobnie jak inne dzieci –może sobie zwyczajnie chodzić i biegać. I, jak to w życiu bywa, o tamtym uzdrowieniu dość szybko zapomnieliśmy, całą naszą uwagę skupiając na alergii, która ciągle jeszcze dawała o sobie znać, a każdy objaw duszności wymagał natychmiastowej reakcji.
Kiedy wprowadzano religię do szkół, przyszedł do nas proboszcz miejscowej parafii z propozycją , abym podjęła się pracy jako katechetka. Ponieważ nie byłam do tego przygotowana, a ponadto Adaś z powodu alergii nie mógł chodzić do przedszkola, odmówiłam. Proboszcz jednak nie ustępował i zwracając się kolejny raz z prośbą, postawił mi takie oto pytanie: „A pani to nie ma przypadkiem za co Panu Bogu dziękować?”. Przypomniałam sobie wówczas o uzdrowieniu naszego dziecka i z księdzem proboszczem zawarliśmy pewnego rodzaju układ: jeżeli uda nam się umieścić Adasia w przedszkolu, to zacznę uczyć religii, ale jeśli okaże się, że będą z nim problemy, niestety, nie będę mogła tego uczynić.
Od 1 września 1990 roku podjęłam pracę w szkole jako katechetka, a mój chory na alergię syn pomaszerował do przedszkola z arsenałem leków i dokładną instrukcją, jak je podawać w przypadku objawów duszności. Okazało się jednak, że od początku pobytu w przedszkolu Adaś nie miał już ani razu ataku alergii. Gdy badania podczas następnej wizyty w poradni alergologicznej w Płocku wykazały, że Adam nie ma już żadnego uczulenia, zdziwiona lekarka powiedziała nam, że to chyba jakiś cud.
Teraz oboje z mężem wiemy, iż układ zawarty przed laty z naszym duszpasterzem był poniekąd układem z Panem Bogiem. Jesteśmy głęboko przekonani, iż nie był to żaden zbieg okoliczności. Pan Bóg w aż tak porażający mnie sposób oznajmił, iż On słowa dotrzymuje. Skończyłam więc studia, zostałam katechetką i do chwili obecnej pracuję wśród dzieci i młodzieży – kontynuuje dalej jego tato – Adam ma dziś 19 lat, jest dobrze zbudowanym i zdrowym chłopcem. Od kilku lat chodzi z pieszą pielgrzymką z Łowicza na Jasną Górę i za każdym razem odwiedza po drodze Matkę Bożą w Jej Gidelskim Sanktuarium.
Składamy to świadectwo, by w ten właśnie sposób podziękować Matce Najświętszej za Jej dobroć, za to, iż odesłała nas z naszym zmartwieniem z Jasnej Góry do Gidel, a potem podpowiedziała, jak mamy Panu Bogu dziękować za Jego miłosierdzie.
– Żychlin
Elżbieta i Józef Rudniccy – Żychlin
Gidle, Nabożeństwo o uzdrowienie, 4 września 2005
Przyjaciółka – artykuł z numeru 42/2005 (20–26 X 2005)
Adam Rudnicki
mama Adama, Elzbieta Adam i Józef Rudniccy
Rodzina Rudnickich
Rodzina Rudnickich