Dziękuję Ci, Boże – mówi Łucja Hyła z Rybnika – że dałeś nam Matkę, która się o nas nieustannie troszczy.
Matko Boża, dziękuję Ci za Twoją opiekę nade mną i nad całą moją rodziną. A także za ten szczególny przypadek, który dane mi było poznać.
Pracowałam wtedy w szkole w Rybniku. Jeden z uczniów, niczym się nie wyróżniający Krzysio, bardzo poważnie zachorował. Diagnoza była jednoznaczna – gruźlica kości. Początkowo leczono go w domu i przez prawie dwa lata nauczyciele prowadzili lekcje w jego mieszkaniu. Zdaniem jednej z koleżanek, która go uczyła, stan zdrowia chłopca coraz bardziej się pogarszał. Został wyznaczony termin operacji. Ponieważ jednak zbliżał się ślub starszego brata, na którym Krzysio bardzo chciał być, jego mama uprosiła lekarzy o przełożenie operacji. Wyrazili zgodę i Krzysiek w weselu swojego brata uczestniczył.
Niedługo potem zorganizowana została pielgrzymka do Częstochowy
i do Gidel, na którą zapisała się również mama Krzyśka. Chłopiec też bardzo chciał pojechać, jednak mama tłumaczyła, że nie może go zabrać. Pomimo wszystko przykuśtykał za nią aż do autobusu, nalegając: „Mamo, weź mnie, tak bardzo cię proszę”. Mama odparła, że przecież wszystkie miejsca są już zajęte.
Tymczasem kierowca, słysząc błaganie chłopca, powiedział (wybaczcie, że zacytuję to tak, jak było powiedziane, po śląsku): Synek, niech ci przyniesom ryczka, ty se siedniesz na tyj ryczce i jo cie wezna na swoja odpowiedzialność. I tak Krzyś pojechał.
Przyjechali do Gidel. Chłopiec zapoznał się z historią Sanktuarium
i uzdrowień. Jego mama zabrała winko, którego dotknęła cudowna figurka Matki Bożej. Potem byli jeszcze w Częstochowie. Krzysiek nie miał siły chodzić, więc usiadł sobie gdzieś na boku i gidelskim winkiem smarował chorą nogę.
Po powrocie do domu, w niedzielę, matka poszła na Mszę świętą,
a Krzyś został w domu. Kiedy wracała, zauważyła, że syn biegnie w jej kierunku.
W pierwszej chwili pomyślała, że coś strasznego musiało się wydarzyć
w domu, ale w tym samym momencie uświadomiła sobie, że przecież jej dziecko chodzi o kulach, a nie biega. A oto, co się stało. W tym czasie, kiedy mama była
w kościele, Krzysiek usłyszał jakiś wewnętrzny głos: ciepnij te berła. Rzucił więc kule i o własnych siłach wybiegł na spotkanie z mamą.
Tego, co się działo po powrocie Krzyśka do szkoły, naprawdę trudno sobie wyobrazić. Był zdrowy, sprawny i chciał te stracone dwa lata nadrobić. Po korytarzach biegał jak szalony. Wiadomo, że takie zachowanie uczniów jest niedozwolone. Jednak nikt z nauczycieli słowa nie powiedział, każdy z radością patrzył, jak to dziecko odżyło. Jakieś pięć lat temu spotkałam się z mamą Krzyśka
i zapytałam o niego. Dowiedziałam się, że Krzysztof już się ożenił, ma swoją rodzinę i obecnie już nawet nie pamięta, że kiedyś chorował.
Matko Boża, dziękuję Ci za to, że dane mi było znać Krzyśka i jego historię. Dziękuję, ponieważ gdy w naszej rodzinie urodził się pierwszy wnuk i pojawiły się poważne problemy ze zdrowiem, uświadomiłam sobie, że i ja mogę ten nasz problem powierzyć Gidelskiej Matce.
Po przyjściu na świat Kubusia bardzo mnie zaniepokoiły plamki na jego źrenicach. Były to dwie białe plamki, na każdym oku jedna. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Okazało się, że to wrodzona zaćma. Pierwszy kontakt z lekarzem przyniósł skierowanie do kliniki, bo nie była to zwykła choroba. Wtedy tak gorąco modliłam się do Matki Bożej i czekałam na jakiś znak.
W międzyczasie szukałam książek na temat chorób oczu i rozczytywałam się w nich. Opisy różnego rodzaju nowotworów kazały mi myśleć o wielkich cierpieniach, jakie czekają to dziecko. Podczas gorącej modlitwy usłyszałam jakiś wewnętrzny głos: „jedź do Gidel,
a wszystko będzie dobrze”. Wtedy o Krzyśku już nie myślałam, gdyż od jego czasów wielu innych uczniów ukończyło szkołę. Jednak w moje serce wpłynęła szczególnego rodzaju nadzieja. Przecież to Matka Boża obiecała, że wszystko będzie dobrze.
Kubuś – mówi jego mama Katarzyna – urodził się 16 stycznia 2001 roku. Wypis ze szpitala informował o bardzo dobrym stanie zdrowia (10 punktów w skali Aphgara na 10 możliwych). Dla nas niepokojące były białe plamki w miejscu źrenic na obu oczkach. Diagnoza wystawiona przez okulistę dziecięcego w przychodni rejonowej bardzo nas zaniepokoiła – konieczna była konsultacja z panią profesor
w klinice okulistyki. To, co tam usłyszeliśmy, niemal powaliło nas z nóg. Kubuś ma wrodzoną zaćmę, jaskrę z komplikacjami i istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie będzie widział. W całej rodzinie zapanował ogromny smutek.
Synowa – dodaje dziadek Kubusia – wyskoczyła od pani profesor z płaczem, wołając do swojej mamy: „Mamo, mamo! Oni mi powiedzieli, że Kubuś nie będzie widział”.
Tymczasem moja teściowa – opowiada dalej mama Kubusia – zaproponowała, byśmy pojechali do Gidel, głęboko w to wierząc, że wszystko będzie dobrze. Pojechaliśmy więc z naszym dwumiesięcznym niemowlaczkiem
w śpiworku przed figurkę Matki Boskiej i błagaliśmy o uratowanie jego wzroku. Uwierzyliśmy z całego serca, że wszystko będzie dobrze, że Matka Boża będzie nad nim czuwała. Że będzie czuwała nad lekarzem w trakcie operacji, że wszystkim nam pomoże. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że tak się właśnie stało.
W domu przez cały czas smarowaliśmy powieki naszego dziecka gidelskim winkiem. Za pięć dni stawiliśmy się w Klinice Okulistycznej
w Katowicach na pierwszy zabieg. Potem drugi, trzeci, czwarty… Ilekroć jestem na wizycie kontrolnej, pani profesor i asystujący jej doktorzy mówią, iż to, że on widzi, że widzi tak dobrze, to jakaś łaska od Boga. Lekarze dokonali wszystkiego, co mogli, zrobili wszystkie operacje, które były możliwe, ale tu było coś jeszcze. Za każdym razem lekarze uświadamiali nam, że mamy przede wszystkim dziękować Panu Bogu. Oni robili swoje,
a myśmy się modlili. Smarowaliśmy te jego oczka winkiem. Wierzyliśmy, że będzie w porządku i jest w porządku. Obecnie Kubuś ma pięć lat, jest zdrowym dzieckiem, rozwija się prawidłowo, chodzi do normalnego przedszkola, rysuje i robi wszystko to, co każdy jego rówieśnik.
„Dziękuję Ci, Matko Boża, za zdrowe oczka”. Tak Kubuś dziękował Matce Najświętszej podczas nabożeństwa o uzdrowienie w Bazylice Gidelskiej. Dalej podziękowanie kontynuowała jego mama:
„Dziękuję Ci, najlepsza Matko, za wszystko i proszę o dalszą pomoc i opiekę. Wierzę, że będziesz czuwała nad moim dzieckiem, aby jego wzrok wraz z upływem lat stale się polepszał. Kiedy byłam w ciąży z drugim dzieckiem, przybyłam tutaj jak każdego roku, by dziękować, że Kubuś widzi. Modliłam się też za to oczekiwane dziecko, żeby urodziło się zdrowe. I jest zdrowe. Dziękujemy Ci, Matko Gidelska, z mężem i całą rodziną za wszystko, co dla nas uczyniłaś. Wyrazem naszej wdzięczności jest to, że każdego roku, przynajmniej raz, odwiedzamy Gidelskie Sanktuarium.
Katarzyna i Łukasz Hyła, rodzice Kubusia
Łucja i Franciszek Hyła, dziadkowie Kubusia
Gidle, Nabożeństwo o uzdrowienie, 4 grudnia 2005